
Cóż… Możliwe, że strych to nie najlepsze miejsce na przechowywanie pereł. A jednak to skarb, który mocno przemawia do mojego wnętrza i zasługuje na tak klimatyczne i kameralne miejsce…
Garderoba? Owszem – jako element biżuterii. Czyste, lśniące i gładkie. Synonim elegancji, szyku i piękna… To powiązanie jest jednak zbyt powierzchowne, zbyt oczywiste…
W salonie… Koniecznie!!! Na jednym z obrazów Mistrza Vermeera. Spotęgowanie piękna…
Kocham perły. Dlatego postanowiłam rozsypać je po różnych pomieszczeniach DoM-u. W każdym z nich może znaleźć się dla nich jakiś tajemniczy zakamarek.
Najbardziej bliskie są mi w poczekalni. Kiedy myślę o tym, jak powstaje perła, łatwiej znosić mi wszystkie codzienne udręki i bóle. Ten klejnot jest dla mnie znakiem wartości zdobytej dzięki cierpliwemu – pełnemu boleści nieraz – oczekiwaniu.
To Daniel Ange napisał niegdyś pięknie, że
„perła jest łzą zranionej muszli”.
Gustaw Herling-Grudziński zaś ujął to tak:
„Perła rośnie i dojrzewa latami w muszli wokół jądra wielkości ziarenka piasku, w tempie, które wolno nazwać czasem zatrzymanym. I dalej w kontekście twórczości Mistrza z Delft: Czas zatrzymany zaś (…) jest duchem malarstwa Vermeera. Chciałbym wierzyć, że Vermeer „rozsypał” w swoich obrazach tyle pereł, aby uzmysłowić – może tylko sobie? może także innym? – jak powstawały w oku i w wyobraźni artysty. Każdy jego obraz jest perłą”.
(fot. unsplash)