Kiedy mam czas dla siebie

Czas dla siebie… Towar deficytowy chyba dla większości mam. Główne kryterium różnicujące życie przed i życie po urodzeniu dziecka. Upragniony, wyczekiwany, poszukiwany, na wagę złota…

Potrzebny nie tylko po to, żeby jeszcze coś zdziałać – np. prowadzić bloga, pracować, udzielać się w społeczności lokalnej. Potrzebny – nie tylko po to, żeby zadbać o równowagę, troszczyć się o relację małżeńską i mieć energię do zajmowania się domem i dziećmi… Potrzebny przede wszystkim po to, żeby cieszyć się życiem, oddawać się przyjemnościom, odpoczywać i po prostu być: nie tylko mamą, żoną, przyjaciółką, działaczką, pracownicą, ale najzwyczajniej sobą…

Dziś napiszę o tym, kiedy ja znajduję czas dla siebie, będąc mamą dwójki dzieci. A w komentarzu chętnie przeczytam, jak jest z tym czasem dla siebie u Ciebie :).

Wcześnie rano, zanim dzieci wstaną

To dla mnie chyba najbardziej hardcorowa opcja. Dlaczego? Po pierwsze mój synek jest mistrzem w wyłapywaniu tego, że się oddalam, a że ciągle śpi jeszcze z nami w jednym duuuużym łóżku, więc nie jest mi łatwo tak po prostu wyślizgnąć się niepostrzeżenie. Po drugie – odkąd córka chodzi do szkoły, wstajemy wszyscy o 6 rano, więc co – o 5 miałabym wstawać?! Dodam, że lubię się rano wylegiwać!

Ale jednak wspominam o tym, bo w ostatnim kwartale zeszłego roku wstawałam dzielnie co rano o 5.45, dlatego że intensywnie pracowałam nas sobą w oparciu o książkę „Droga Artysty” Julii Cameron (tej scenarzystki „Policjantów z Majami” – serialu, który podbijał moje dziewczęce serca w zamierzchłych latach osiemdziesiątych). W 12-tygodniowym kursie odkrywania i rozwijania własnej kreatywności autorka zaleca prowadzenie tzw. Porannych Stron, czyli dziennika, w którym zaraz po przebudzeniu zapisuje się trzy strony tekstu na zasadzie strumienia świadomości. Zarówno książkę, jak i praktykę Morning Pages gorąco polecam i może kiedyś napiszę o niej więcej.

Tymczasem wspomnę, że to właśnie Cameron i praktyka wczesnego wstawania pokazały mi, jak wiele w moim życiu zależy ode mnie i że poza pełnieniem roli mamy jestem także suwerenną, odrębną osobą i mam prawo troszczyć się nie tylko o swoje dzieci, ale też o swoją kreatywność i swoje życie wewnętrzne. A do praktykowania porannych rytuałów powrócę za jakiś czas na pewno.

Kiedy dzieci śpią

Czyli ostatnio u nas gdzieś po 20. Były jednak też takie czasy, kiedy moje pociechy ucinały sobie drzemkę w ciągu dnia i to był dla mnie czas święty, którego starałam się nie bezcześcić sprzątaniem, gotowaniem, zmywaniem, praniem, prasowaniem, myciem okien, wynoszeniem śmieci ani żadnym innym zajęciem, które można by wrzucić do jednego worka z napisem DOMOWE OBOWIĄZKI. O nie!

Takimi sprawami zajmowałam się zwykle zawsze w towarzystwie dzieci – raz z lepszym, raz z gorszym skutkiem. Przyznaję, że odchodzenie sto razy od mieszania zupy w garnku do budowania wieży z klocków frustrowało mnie nieraz strasznie, ale o ileż większa byłaby to frustracja, gdyby wznoszenie kolorowych budowli rywalizowało w tym samym czasie z czytaniem książki, pisaniem posta na blogu, medytacją Biblii albo pisaniem listu do przyjaciółki. Na takie – tylko moje – czynności rezerwowałam sobie święty czas drzemki mojego synka, wytrwale tłumacząc wtedy starszej córce, kiedy jeszcze nie chodziła do przedszkola, że teraz mama chce mieć czas dla siebie, a potem znów wspólnie będziemy malować, grać i bawić się z Tygryskiem w Kubusia Puchatka.

Ale! Żeby nie wyglądało to aż tak sielankowo, dodam jeszcze, że bardzo burzliwie przeżyłam czas, kiedy mój synek od drzemki popołudniowej odwyknął. Cóż było robić!? Pakowałam się z nim do samochodu, bo to było jedyne miejsce, w którym mogłam go wtedy ululać i wyjeżdżałam po córkę do przedszkola jakieś półtorej godziny wcześniej. Po co? Po to, żeby przez godzinę postać na parkingu i w samochodzie poczytać, poleżeć półsiedząc, pomyśleć i snuć wizję mojej działalności na przyszłość. Bo o intensywnym rozwijaniu Domu Dobrego Miejsca nie było wtedy mowy. I ci, co czytają mnie wiernie od dawna, pamiętają jaką pustką świeciły wtedy moje kanały w social mediach.

Wieczorem albo w weekendy, kiedy dzieci są z mężem

Opcja wieczorem – możliwa stała się dopiero, gdy przestałam młodszego karmić, a więc wiosną zeszłego roku. Od tamtego czasu regularnie raz w tygodniu tańczę zumbę! Jest to cudowne odkrywanie możliwości, jakie kryją się w moim ciele. Uwielbiam ten przypływ endorfin i energię, jaką daje mi taniec. To dla takiego umysłowego i skupionego zwykle na wnętrzu i sprawach ducha introwertyka jak ja wspaniały sposób na odbudowanie kontaktu z materialną i cielesną stroną życia. Przez taniec dokopuję się do takich pokładów mojej kobiecości, o których długo nie miałam pojęcia.

No, a w weekendy od dłuższego czasu preferuję już spotkania z samą sobą na spacerze albo w kawiarni. Zwykle mam wtedy ze sobą jakąś książkę, zeszyt, długopis, ołówek, kolorowe cienkopisy i zakreślacze. To czas, kiedy porządkuję moje cele, rozpisuję poszczególne pomysły na zadania do zrealizowania. Prawdziwa uczta dla mojej kreatywności, która mi bardzo pomaga sensownie żyć. Oczywiście co jakiś czas rezygnuję z tych randek tylko z sobą na rzecz zakupów czy spotkania ze znajomymi, ale przyznaję, że jako emigrantka, nie mam tu na miejscu takich ożywiających relacji, jak te, które zostały w Polsce i dzielnie znoszą trudy rozłąki.

Przed południem, gdy dzieci mam w przedszkolu i szkole

Ten luksus jest mi dany od pół roku i cierpliwie na niego czekałam. Odkąd dzieci nie ma w domu, jest w końcu czas na sensownie zorganizowaną pracę. Nie wydzieram już skrawków codzienności, jak wcześniej. Pracuję zwykle cztery godziny dziennie przed południem plus jakąś godzinę do dwóch wieczorem, ale nie zawsze. Dbam o to, żeby spać co najmniej osiem godzin na dobę i nie zarywać nocy. Trzymam się postanowienia, żeby po południu, gdy dzieci są w domu, nie zerkać ukradkiem na komórkę oraz nie sprawdzać powiadomień ze skrzynki mailowej i z facebooka.

Oczywiście taka sytuacja staje się dla mnie nowym wyzwaniem, bo nagle widzę, że praca z pasją wokół projektu Dom Dobre Miejsce potrafi być też wykańczająca. Mimo że jest jedną z najbardziej sensownych rzeczy, którą zajmowałam się do tej pory w życiu, widzę, że łatwo można się w niej zagubić, zatracić, bo przecież zawsze jest jeszcze coś do zrobienia. Więc uczę się także oddzielać pracę z pasją od pasji dla przyjemności. Próbuje znaleźć przestrzeń na haftowanie, malowanie, robienie wycinanek z papieru…

To tyle o mnie. W pewnym uproszczeniu i skrócie – rzecz jasna. Bardzo jestem ciekawa kiedy Ty masz czas dla siebie? Napisz mi o tym w komentarzu!

Scroll to Top