W tym roku tak się zdarzyło, że dzień Matki wypada w Boże Ciało i wydaje mi się, że coś w tym jest!
Pamiętam ten majowy dzień 7 lat temu, kiedy leżałam po raz pierwszy na porodówce, a coraz częstsze i bardziej regularne skurcze zwiastowały mi narodziny mojej pierworodnej córki. Miałam łóżko z widokiem na czubki topoli. Delektowałam się świeżością świtu. Obserwowałam, jak promienie słońca coraz jaśniej rozświetlają powietrze. Słuchałam, jak ptaki świergotały zawzięcie i modliłam się w duchu: „To będzie cudowny dzień!”
Mój poród był naprawdę świetny
Po południu, gdy leżałam już w innej sali, wąskiej i zdecydowanie mniej przyjaznej (ach, te niektóre położne z Kopernika w Krakowie!), odebrałam telefon od znajomej i doszło do zaskakującego (szczególnie dla niej!) dialogu:
- Monia, gratuluję! Jak było!
- Ola, było super! Mój poród był naprawdę świetny!
- … Co? Poród był świetny? Na pewno wiesz, o czym mówisz?
Przypuszczam, że przez głowę Oli mogła w ułamkach sekund przebiec myśl: „Co oni tej Monice dali w tym szpitalu, do cholery?!” Bo rzeczywiście mówiłam, jakbym była na haju (choć nigdy w życiu nie byłam – żeby było jasne ;)). To był haj emocjonalny. Doświadczyłam tamtego dnia takiego skoku adrenaliny i endorfin chyba, że nie byłam w stanie przespać w ogóle pierwszej nocy po porodzie. Nie dlatego, że córka płakała, tylko dlatego że taka byłam podekscytowana :).
Jak karmić dzieci Bogiem
Dzień później zaczęłam wracać na ziemię – poczułam dotkliwy ból rany poporodowej, która goiła się kiepsko, bo Lila po prostu mnie rozerwała – położna nie zdążyła mnie naciąć… Oszczędzę sobie jednak teraz tych bolesnych wspomnień. Chcę, żebyście tylko wiedziały, że takie też mam :).
Pamiętam, jak rano miałam córkę przy piersi, kiedy do naszej wąskiej i mało przyjaznej sali wszedł ksiądz z Komunią Świętą. Przyjęłam ja z radością, a potem około południa miała miejsce kolejny zaskakujący dialog przez telefon – tym razem z inną znajomą i tym razem zaskakujący przede wszystkim dla mnie.
Opowiedziałam Magdzie, jak to rano przyjęłam Komunię podczas karmienia, a ona powiedziała pogodnym głosem:
- To Lila już pojadła sobie Pana Boga!
No tak… Rzeczywiście, coś w tym jest.
Jak poradzić sobie z dziećmi na Mszy
Jakoś przypomina mi się to czasami, gdy próbuje podczas Przeistoczenia na Eucharystii w niedzielę utrzymać moje dzieci w ryzach, żeby nie przeszkadzały innym.
Tłumaczę im nieraz w pocie czoła, że to jest taki bardzo ważny moment Mszy Świętej i naprawdę teraz to już trzeba być cicho. Czasem odwołuję się do bardziej skutecznych i konkretnych argumentów z ich punktu widzenia: „Widzisz, teraz ksiądz podnosi opłatek, który stanie się Ciałem Pana Jezusa i zaraz będzie słychać dzwoneczki. Ciiiiii – bo nie usłyszysz!”
I kiedy tak dwoję się i troję, żeby jakoś to moje rozbawione nieraz towarzystwo okiełznać, marzę czasem o ciszy i spokoju klasztorów kontemplacyjnych. Zastanawiam się wtedy, czy macierzyństwo to rzeczywiście moje powołanie i uświadamiam sobie, że ten trud to jest właśnie moja modlitwa.
Nie codzienne rozważanie w skupieniu Pisma Świętego (choć to też staram się praktykować, jak umiem), ale przede wszystkim to codzienne kierowanie uwagi na nich i okazywanie im miłości kosztem własnego ego, które wołałoby mieć święty spokój.
Macierzyństwo zbliża do Boga
„Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy, to jest bowiem Ciało moje” – te słowa Jezusa z Ostatniej Wieczerzy i z każdej Eucharystii jakoś bardzo przylegają do mojego codziennego doświadczenia, nawet gdy o tym nie pamiętam i tylko zżymam się na trudy macierzyństwa.
Karmienie piersią uzmysławia mi tą przyległość chyba najściślej, najbardziej bezpośrednio. Ale myślę, że tak można spojrzeć także na inne nasze matczyne wysiłki – nie tylko te cielesne, ale też emocjonalne, intelektualne, duchowe – wszystkie podejmowane po to, by nasze dzieci żyły i wyrosły na dobrych ludzi.
Dlatego cieszę się, że w tym roku Dzień Matki zbiega się Bożym Ciałem. Ten fakt pomaga mi pamiętać, że macierzyństwo jest doświadczeniem na wskroś cielesnym i na wskroś duchowym.